Używamy ciasteczek do poprawnego wyświetlania tej strony. Jeśli nie wyrażasz zgody, zmień ustawienia przeglądarki.

Ok
Maciej Zaniewicz

Polska – kraj fanatycznych rusofobów. Dlaczego Moskwa prowokuje Warszawę i sabotuje próby dialogu?

W przededniu siódmej rocznicy katastrofy smoleńskiej tuż przed wejściem na cmentarz katyński Rosjanie postawili tablice informacyjne. Stojące obok zabytkowego wagonu – jednego z tych, którym polskich oficerów wywożono w miejsce kaźni – plansze w języku rosyjskim informują o wojnie polsko-bolszewickiej. W szczególności o liczbie żołnierzy Armii Czerwonej, którzy zginęli w polskich obozach jenieckich. Dowiadujemy się z nich, że do polskiej niewoli trafiło ok. 157 tys. czerwonoarmistów, podczas gdy do ojczyzny wróciło już zaledwie 75 tys. Reszta zostaje pozostawiona wyobraźni czytelnika…

Anty Katyń – użyteczny, więc prawdziwy

Temat zbrodni katyńskiej mógłby się wydawać zamkniętym rozdziałem relacji polsko-rosyjskich. Już niejedna wspólna konferencja została na ten temat przeprowadzona, prezydent Jelcyn przyznał, że winę za zbrodnię ponosi ZSRR, a w putinowskiej Rosji po katastrofie smoleńskiej w państwowej telewizji wyemitowano film Andrzeja Wajdy Katyń. Teoretycznie nie ma linii spornych – zgadzamy się co do liczby ofiar i tego jakie mundury nosili oprawcy. Wszystko jednak uległo zmianie po zakończeniu krótkiego resetu, który nastąpił po katastrofie smoleńskiej. Propaganda „Anty Katynia” – zabiegu polegającego na ścisłym wiązaniu zbrodni katyńskiej z problemem śmiertelności w polskich obozach jenieckich – nasiliła się.

Problem rzeczywiście istniał i nikt temu nie przeczy. W polskich obozach jenieckich z powodu epidemii panowała śmiertelność na poziomie – ok. 18% – 20%. Teoretyczny sens miałoby rozpatrywanie tej kwestii wraz z problemem śmiertelności w obozach radzieckich, która według niektórych źródeł była nawet wyższa. Celem Kremla nie jest jednak uczczenie pamięci zmarłych czy przybliżenie się do prawdy na temat tego co stało się z tymi brakującymi kilkudziesięcioma tysiącami, którzy nie wrócili do ZSRR i nie zostali zapisani w kartotekach obozowych jako zmarli. Celem jest zasugerowanie, że czerwonoarmiści stali się ofiarami skrytego ludobójstwa z rąk Polaków. Nie tylko w większej skali niż w Katyniu, lecz i wcześniej niż w Katyniu! W dodatku w obozie, a więc i wcześniej niż zaczęło dochodzić do eksterminacji ludności w niemieckich obozach koncentracyjnych!

Takie przedstawienie sprawy jest wyjątkowo bolesne i szkodliwe dla Polaków, lecz pożyteczne dla Kremla. Po pierwsze umniejsza wagę zbrodni katyńskiej i nadaje jej znaczenia uprawnionego rewanżu na „faszystowskiej Polsce”. Po drugie przewartościowuje pozycję Polski na wojennej mapie dobra i zła. Z ofiar nazizmu, stajemy się jednym z członków brunatnego obozu, co dodatkowo wspierane jest wciąż żywą w Rosji narracją o faszystowskim charakterze AK i całego polskiego podziemia. Po trzecie, wywołuje to uzasadnione oburzenie polskich środowisk eksperckich i politycznych oraz protesty na arenie międzynarodowej. Właśnie ten trzeci aspekt jest dla Kremla najważniejszy – prowokowanie Polaków w celu umocnienia wizerunku Polski jako kraju fanatycznych rusofobów. Dlaczego tak się dzieje? Wbrew pozorom jest to na chłodno przemyślana taktyka polityczna wynikająca z kolizji polskich i rosyjskich interesów.

Zapluty karzeł okcydentu

Kolizja tych interesów jest niezwykle silna i bardzo wyraźna na przykładzie polityki wobec Ukrainy i Białorusi. W interesie Warszawy jest zahamowanie postępującej utraty suwerenności Białorusi na rzecz Rosji i wsparcie reform przebiegających na Ukrainie w celu usprawnienia działania tego państwa. Brak powodzenia na tym odcinku naszej polityki narazi nas na dwa negatywne zjawiska. Po pierwsze u naszych wschodnich granic po raz pierwszy od czasów ZSRR pojawiłyby się znaczne zgrupowania wojsk rosyjskich (państwa definiującego NATO za wroga i ćwiczącego taktyczny atak nuklearny na Warszawę) z bezpośrednim dostępem do zaplecza gospodarczego (w odróżnieniu od sytuacji panującej w Kaliningradzie). Trochę na południe położone byłoby zaś państwo upadłe, generujące dla nas takie problemy jak masowa nielegalna imigracja oraz przemyt broni, narkotyków i ludzi. Przez Ukrainę i polską część Karpat już teraz przebiega jeden ze szlaków przemytu towarów i handlu ludźmi. W naszym najlepszym interesie leży, aby ukraińskie służby były na tyle sprawne, by mogły zneutralizować to zjawisko jeszcze na swoim terytorium.

Niestety Rosji zależy na czymś zupełnie odwrotnym. Kreml konsekwentnie zmierza do przejęcia białoruskiej gospodarki, zwiększenia swej obecności wojskowej i objęcia kontrolą miejscowych służb, wytrącając Łukaszence wszelkie instrumenty władzy i potencjał do sprzeciwu. Nie należy się spodziewać, że Białoruś wejdzie w skład Federacji Rosyjskiej, ale po cichu, za kilka lat może stać się marionetką sterowaną z Kremla. Mimo powszechnie panującej opinii, obecnie tak nie jest o czym świadczy chociażby sprzeciw Alaksandra Łukaszenki wobec budowy kolejnej rosyjskiej bazy wojskowej na terytorium Białorusi.

W stosunku do Ukrainy Rosja stosuje politykę osłabiania państwowości. Służą do tego stare, sprawdzone metody – eksploatowanie powiązania gospodarek z czasów radzieckich, a w szczególności zależności energetycznej (choć ten mechanizm udało się Kijowowi wytrącić z rosyjskich rąk), sączenie propagandy o faszyzmie, która dzieli wewnątrz i odstrasza od Ukrainy na zewnątrz oraz utrzymywanie stanu wojny na wschodzie tego kraju. Celem jest udowodnienie, że na przestrzeni poradzieckiej nie ma możliwości stworzenia prozachodniego, sprawnego państwa demokratycznego, zwłaszcza w wyniku rewolucji. Alternatywny scenariusz korzystny dla Rosji, to dojście do władzy na Ukrainie środowisk prorosyjskich, czego też nie można wykluczyć jeśli reformy się nie powiodą. Dlatego sytuacja, w której Ukraina stałaby się „państwem teoretycznym” byłaby z rosyjskiego punktu widzenia bardzo pożądana.

Polska zawadza nie tylko jako niewygodny średniak, nieustannie wkładający patyk w szprychy rosyjskiej polityki na obszarze poradzieckim. Interesy Warszawy i Moskwy są sprzeczne również w kwestii energetyki. Polsce i innym, równie uzależnionym energetycznie od Rosji krajom regionu, zależy na dywersyfikacji źródeł dostaw. Chodzi nie tylko o cenę, ale przede wszystkim o uniezależnienie się od rosyjskich nacisków, których instrumentem jest polityka energetyczna. Wyjątkowo mocna dało to o sobie znać takim państwom jak Słowacja, Czechy czy Polska, które w środku zimy 2008/09 roku zostały całkowicie odcięte od dostaw gazu ze względu na rosyjsko-ukraińską wojnę gazową. Słowacja była zmuszona ogłosić stan wyjątkowy w sektorze przemysłowym. Polska wystąpiła jako lider sprzeciwu wobec niekorzystnych dla regionu projektów i w rezultacie to na Warszawę spadł ciężar rosyjskiej presji.

Kraj fanatycznych rusofobów

W wyniku istniejących pomiędzy Polską i Rosją sprzeczności, Moskwa może prowadzić wobec nas trzy rodzaje polityki: wpłynąć na zmianę władzy w Polsce na bardziej przyjazną Rosji, starać się podjąć partnerski dialog lub zmarginalizować rolę Warszawy, ukazując jej politykę zagraniczną jako nierozsądną i motywowaną chorobliwą rusofobią polskich elit.

Pierwszy wariant okazuje się być w Polsce niemożliwy do realizacji z prostej przyczyny: brak w naszym kraju partii politycznej o charakterze prorosyjskim, która miałaby szansę na objęcie władzy. Moskwa nie prowadzi również w stosunku do nas polityki dialogu. Z rosyjskiego punktu widzenia Polska jest zbyt małym graczem, by być dla Rosji partnerem równoprawnym. Wystarczy wspomnieć, że na polską inicjatywę wznowienia prac Polsko-Rosyjskiej Grupy do spraw Trudnych rosyjski MSZ wydał oświadczenie, z którego wynikało, że wznowienie dialogu na tej płaszczyźnie, a więc płaszczyźnie historycznej, zależy od „normalizacji stosunków politycznych”. Co kryje się pod pojęciem „normalizacja”? Uznanie aneksji Krymu? Wstrzymanie wsparcia dla Ukrainy? Zgoda na budowę Nord Stream 2? A może przyzwolenie na kłamliwy „Anty Katyń”? Obawiam się, że nie stać nas na taką „normalizację”.

Rosyjskie naciski w Polsce nie przynoszą rezultatów. Warszawa nie godzi się na rosyjskie projekty energetyczne i w dodatku wykorzystuje instytucje UE do obrony swoich interesów. Co więcej, bez względu na zmiany lokatorów w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, Kijów wciąż zajmuje ważne miejsce w polskim atlasie politycznym, a ostatnio ożywiono również dialog z Białorusią. Choć można mieć wątpliwości co do skuteczności polskiej polityki wschodniej, jej wektor pozostaje niezmienny. Stąd Rosja postanowiła zintensyfikować swoją najskuteczniejszą taktykę wobec Polski: osłabiania jej autorytetu na arenie międzynarodowej.

Z tego względu Rosja konsekwentnie prowokuje Warszawę w celu budowania wizerunku Polski jako kraju fanatycznych rusofobów. Pierwszym instrumentem do tego służącym jest wrak polskiego samolotu prezydenckiego. Rosyjscy dyplomaci doskonale zdają sobie sprawę ze znaczenia jakie ma dla Polaków zwrócenie wraku i z tego, że dla obecnych rządów kwestia ta osiągnęła status racji stanu. Doskonale zdają sobie również sprawę z tego, że dla pozostałych państw jest to kwestia zupełnie nieistotna. Dlatego zwykłe ignorowanie polskich starań o zwrot samolotu jest niesłychanie skutecznym zabiegiem. Polskie władze zabiegając o pomoc w odzyskaniu wraku u zagranicznych partnerów (minister Waszczykowski przyznał w jednym z wywiadów, że było to tematem jego rozmowy z Johnem Kerry, gdy pełnił on jeszcze funkcję Sekretarza Stanu USA. Kwestia zwrotu wraku ma zostać omówiona również z obecnym Sekretarzem Stanu Rexem Tillersonem 20 kwietnia 2017 roku) uwiarygadniają rosyjską narrację o katastrofie smoleńskiej jako przyczynie polskich fobii. Z tego względu nie należy liczyć na zwrot wraku i żadne zabiegi polskich polityków nie mogą na to wpłynąć.

Kolejnym zabiegiem służącym do ugruntowania skojarzenia Polak- rusofob na arenie międzynarodowej jest kwestia niszczenia miejsc pamięci żołnierzy radzieckich. Wystarczy spojrzeć na stronę rosyjskiego MSZ – w dziale „Polska” siedem z dziesięciu ostatnich komunikatów dotyczy kwestii niszczenia lub demontażu rosyjskich miejsc pamięci w Polsce. Mowa o zdarzających się od czasu do czasu aktach dewastacji lub demontażu pomników wdzięczności Armii Radzieckiej za wyzwolenie Polski. Zdaniem rosyjskiej strony Polska łamie tym samym polsko-rosyjską umowę o ochronie miejsc pamięci, podczas gdy Warszawa podkreśla, że  umowa dotyczyła jedynie cmentarzy. Problem okazuje się nierozwiązywalny, bowiem treść umów w języku polskim i rosyjskim różni się i obie interpretacje okazują się być zasadnymi. Z tego względu Rosja sukcesywnie od momentu ochłodzenia wzajemnych relacji zaczęła korzystać z tej luki.

O umyślnym wykorzystaniu wspomnianych incydentów i luki w umowie międzynarodowej w celu osłabiania pozycji Polski świadczy różnica w komunikatach rosyjskiego MSZ dotyczącego analogicznych wydarzeń w postaci zbezczeszczenia miejsc pamięci poświęconych żołnierzom radzieckim w podobnym czasie (przełom marca i kwietnia 2017) w Czechach i w Polsce. Oto ich fragmenty wprowadzające:

Czechy:

Z wielkim zmartwieniem przyjęliśmy informację o zbezczeszczeniu (…) tablicy pamiątkowej poświęconej żołnierzom Armii Czerwonej (…). Wiemy, że Czesi z wdzięcznością zachowują pamięć o roli Armii Czerwonej w wyzwoleniu Czechosłowacji i Europy od faszyzmu. Cenimy przywiązanie czeskich władz do obiektywnego rozumienia historii II Wojny Światowej i jesteśmy wdzięczni samorządom lokalnym za godne utrzymanie cmentarzy i miejsc pamięci znajdujących się na terytorium Czech.

Polska:

Z żalem jesteśmy zmuszeni zauważyć, że kultywowana w Polsce atmosfera antyrosyjskiego permisywizmu, dotycząca przede wszystkim wrażliwych kwestii historycznych, rodzi coraz to nowe przykłady lekceważącego stosunku do Rosji i naszego dziedzictwa w postaci memoriałów wojskowych w Polsce.

Skazani na anty dialog?

Umieszczenie tablicy informującej o „Anty Katyniu” w przededniu rocznicy katastrofy smoleńskiej jest aktem o podobnym charakterze jak cytowane powyżej komunikaty – prowokacją nacelowaną na wywołanie reakcji polskiej dyplomacji. Działania Kremla zmierzają do tego, żeby nasycić relacje polsko-rosyjskie treścią wzajemnych pretensji o charakterze najczęściej historycznym. Tym samym kłamliwa narracja o rzekomej rusofobii polskich elit staje się prawdą.

Tragizm relacji polsko-rosyjskich polega na tym, że na obecnym etapie nie jesteśmy w stanie zrobić nic dla ich poprawy. Gdybyśmy postanowili wyjść z inicjatywą ocieplenia stosunków z Rosją, musielibyśmy przewartościować naszą politykę zagraniczną na kilku kierunkach: uznać aneksję Krymu, zamrozić lub skonsultować z Kremlem relacje z Ukrainą i Białorusią, przystać na rosyjskie projekty energetyczne w Europie oraz zgodzić się na rosyjską interpretację historii.

Na żaden z tych punktów przystać nie możemy z prostej przyczyny – są one sprzeczne z naszymi interesami. Czy to oznacza, że jesteśmy skazani na stan permanentnego kryzysu w relacjach z Rosją? Niekoniecznie, ale musimy pogodzić się z faktem, że piłka nie jest po naszej stronie, a dużo ważniejsze z naszego punktu widzenia jest przeciwstawienie się próbom zaszufladkowania nas na Zachodzie jako rusofobów. A nawet gdybyśmy na taki stan byli skazani, co w tym złego? Wszak nie przyjaźń się liczy w polityce, lecz skuteczna walka o interesy.

Artykuł pierwotnie ukazał się na portalu Nowa Debata.

Facebook Comments
Zdjęcie główne: Pomnik ofiar represji politycznych w Katyniu; Autor: Dennis Jarvis; Źródło: flickr.com; Licencja: CC BY-SA 2.0
  • livejournal
  • vkontakte
  • google+
  • pinterest
  • odnoklassniki
  • tumblr
Maciej Zaniewicz
Redaktor naczelny polskojęzycznej wersji Eastbook.eu

Absolwent stosunków międzynarodowych i rosjoznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisze i czyta na temat Europy Wschodniej.

Kontakt:

ZOBACZ WSZYSTKIE ARTYKUŁY