Używamy ciasteczek do poprawnego wyświetlania tej strony. Jeśli nie wyrażasz zgody, zmień ustawienia przeglądarki.

Ok
Antoni Podolski

Rosja Putina – przyszły sojusznik Prawa i Sprawiedliwości?

Ujawnienie w mediach przez polskie MSZ notatki analitycznej z 2008 r. Departamentu Polityki Wschodniej tegoż ministerstwa zbiegło się, być może nieprzypadkowo, z objęciem urzędu prezydenckiego w USA przez Donalda Trumpa.

Poglądy nowego amerykańskiego prezydenta na politykę zagraniczną, zwłaszcza wobec Rosji i b. ZSRR, NATO i Unii Europejskiej każą stawiać pytanie o trwałość fundamentów dotychczasowej polskiej polityki bezpieczeństwa transatlantyckiego. Fundamentów, które wielu z Polaków traktowało jako nienaruszalne, a część polityków uznawało za swoistą polisę bezpieczeństwa.

Jest to zatem dobry moment by powiedzieć „sprawdzam” jak w nowych warunkach geopolitycznych, w warunkach uzasadnionych wątpliwości co do trwałości euroatlantyckich gwarancji bezpieczeństwa w niepewnej erze Trumpa, ma się nasza polityka bezpieczeństwa narodowego, a w szczególności tzw. polityka wschodnia.

Problem z niezależnością

 

Po pierwsze paradoksalnie narzuca się powiedzenie, że Pan Bóg karze grzeszników spełniając ich życzenia. Od wielu lat środowisko polityczne obecnie sprawujące władzę chciało prowadzić całkowicie samodzielną i niezależną od jakichkolwiek wpływów zewnętrznych „suwerenną” politykę zagraniczną, zwłaszcza wschodnią, a jeszcze dokładniej wobec Rosji.

Nie ma sensu przypominać tu całej litanii zarzutów pod adresem zbyt jakoby bojaźliwej i nieofensywnej polityki zagranicznej kolejnych rządów, ministrów spraw zagranicznych i prezydentów (z wyjątkiem oczywiście ich nominantów), jakie obóz ten formułował przez ostatnie lata. Nie ma sensu też, przypominać nierealność takich postulatów w warunkach członkostwa w NATO, UE i postępującej globalizacji narzucającej ograniczenia praktycznie wszystkim państwom, włącznie z supermocarstwami.

Ważne jest, iż właśnie teraz, od ponad roku, politycy ci mają nieograniczoną okazję by realizować swoja wizję w warunkach osłabionej Unii Europejskiej, osłabionych Niemiec i Francji, zajętej sobą „Wielkiej” Brytanii i potencjalnie nieobliczalnej Ameryki Trumpa. To, czego najbardziej obawiają się realistycznie nastawieni obserwatorzy i praktycy polskiej polityki zagranicznej, czyli powstanie w tej części Europy „kilku prędkości” – swoistej próżni bezpieczeństwa – powinno dla obozu rządzącego brzmieć co najmniej jak wyzwanie, o ile nie jak szansa na możliwość realizacji własnych, przez tak wiele lat niemożliwych do zrealizowania koncepcji geopolitycznych.

Tymczasem to właśnie po tej stronie sceny politycznej widać największą nerwowość i przerażenie, rytualne wręcz przypominanie o „wschodnim zagrożeniu”, skłonność do panicznych scenariuszy, nie tylko politycznych, ale także wojennych, w których jedyną chyba receptą na potencjalne zagrożenia bezpieczeństwa staje się kilkuset żołnierzy amerykańskich na Zachodzie Polski i „partyzanci czasu pokoju” ministra Macierewicza.

Warto tu przywołać oczywisty truizm: w warunkach państwa średniej wielkości takiego jak Polska, z jej położeniem geopolitycznym, to w pierwszej mierze nie armia lecz umiejętna polityka zagraniczna powinna stanowić podstawowy sposób zagwarantowania bezpieczeństwa narodowego. Tymczasem w tej dziedzinie panuje pustka koncepcyjna, szafowanie frazesami o interesach narodowych i powstawaniu z kolan dumnego narodu.

Plany pozostały na papierze

 

Nie wiadomo gdzie się podziały artykułowane jeszcze rok temu koncepcje Międzymorza czy Trzymorza, osi Północ-Południe, silniejszej Grupy Wyszehradzkiej czy strategicznego partnerstwa z Londynem. Gdzie tak zapewne oczekiwane przez elektorat, wyciągniecie wniosków naprawczych wobec zbyt ustępliwej wobec Rosji polityki ministra Sikorskiego czasów krwawego Majdanu przełomu 2013/2014?

Skoro z powodu tych zaniechań wypadliśmy z roli głównego lub co najmniej równorzędnego europejskiego rozgrywającego w kryzysie ukraińskim, to w ciągu ostatniego roku było aż nadto czasu by to naprawić swoistą szarżą dyplomatyczną MSZ i MON przy wsparciu BBN. Zamiast tego mamy kolejne dwustronne napięcia i incydenty dyplomatyczne już nie tylko na szczeblu lokalnym ale i państwowym, w tym po naszej stronie antyukraińskie ekscesy na „patriotycznym” Podkarpaciu gdzie chyba nic nie dzieje się bez wiedzy kluczowych polityków obozu rządowego. Efekt? Reperkusje dyplomatyczne po obu stronach.

Co do Rosji to symbolicznym przykładem skuteczności tej „stanowczej” i asertywnej polityki są losy wraku Tupolewa, którego zdaniem ówczesnej opozycji nieudolny rząd PO-PSL nie potrafił wyrwać z rąk Rosjan. Zamiast ofensywy wobec aroganckiej Moskwy mamy cieszące ją zawirowania z finansowaniem telewizji Bełsat, ciepłe słowa Marszałka senatu o białoruskim dyktatorze, wspominane ochłodzenie relacji polsko-ukraińskich, zahamowanie programu integracji polskiego przemysłu zbrojeniowego z europejskimi strukturami przemysłowymi oraz stałe dystansowanie się od Unii Europejskiej.

O swoistym „wzmocnieniu” naszej pozycji w Unii poprzez kryzys wokół Trybunału Konstytucyjnego i zadziwiające manewry wokół oczywistego wydawałoby się poparcia kandydatury Polaka na kluczowe stanowisko unijne nie warto nawet szerzej wspominać.

Czy PiS dogada się z Putinem?

 

Można podejrzewać, że obóz rządzący doszedł do wniosku, że bez zachodniego parasola ochronnego nie ma się co silić na głośno zapowiadaną aktywną politykę wschodnią. Planuje zatem, trochę na wzór swego węgierskiego idola, realistyczny, choć mogący być odebrany jako prorosyjski zwrot w polityce zagranicznej. Wyciągnięcie historycznej notatki z 2008 r. podwładnych ministra Sikorskiego ma być dla tych planów swoistym alibi i zabezpieczeniem na wypadek nieuniknionej krytyki z ław opozycji.

Oczywiście w normalnych warunkach, logicznym rozwiązaniem „pierwszego wyboru” w momencie rzekomego wschodniego zagrożenia i kryzysu politycznego obszaru transatlantyckiego powinien być proeuropejski zwrot polityczny, już nawet nie euroentuzjazm co wręcz profederalizm europejski, dążenie do wzmocnienia politycznej, gospodarczej i obronnej integracji europejskiej, tak by nie tylko nie wypaść z głównego jej nurtu, ale co ważniejsze mieć na nią znaczący wpływ, z Polakiem przez kolejne lata na stanowisku Przewodniczącego Rady Europejskiej.

Tyle tylko, że ten rząd i ta ekipa takiego zwrotu dokonać nie może, nawet nie z przyczyn politycznych, psychologicznych. Bowiem ta Europa stanowi zdaniem wielu z nich jeszcze większe zagrożenie dla archaicznie rozumianej tożsamości narodowej i w konsekwencji dla interesów narodowych. Cóż więc mają robić skoro nie zanosi się na ich wyśnioną „Europę Ojczyzn”, tylko albo na jeszcze ściślejszą integrację strefy Euro w Unii „dwóch prędkości” albo jej całkowitą dezintegrację?

Co zatem pozostało sternikom naszej nawy państwowej gdy europejska i atlantycka rzeczywistość nie spełnia ich oczekiwań, gdy zajęci swoimi problemami sojusznicy nie podzielają katastroficznych scenariuszy niemal końca świata zachodniego i zmierzchu naszej cywilizacji? Gdy zamiast słów uznania za chęć obrony Zachodu przed wszelkimi mniej lub bardziej wydumanymi zagrożeniami lewackimi i islamskimi, płyną tylko słowa krytyki, zarzuty o totalitarne zapędy i złośliwe żarty czy medialne karykatury? Gdy wszystko wskazuje, że kwestia nowego ułożenia relacji zachodniego świata z Kremlem jest już tylko kwestią czasu?

Jedynym logicznym wytłumaczeniem tego całego procesu politycznego w Polsce – a chciałbym, być może naiwnie wierzyć, że w działaniach obecnej władzy jest jednak jakaś logika – jest szukanie na własną rękę „suwerennegomodus vivendi ze wschodnimi sąsiadami, a właściwie najpotężniejszym z nich, właśnie na wzór tak bliskich im Węgier.

Tyle tylko, że bolesną i zapewne nie ostateczną ceną w wypadku przyjęcia i realizacji tej koncepcji musi być uznanie rosyjskiej strefy wpływów na terenie b. ZSRR. I znów jest to dość logiczne w sytuacji gdy rosyjskich roszczeń geopolitycznych o taką strefę bezpieczeństwa na dłuższa metę i tak nie mogłaby skutecznie i praktycznie zakwestionować osamotniona, wyizolowana politycznie w Europie Polska.

Czytaj także
Wielka Polska Katolicka

Swoistą choć raczej teoretyczną i nietrwałą nagrodą dla naszych władz może być w tej koncepcji tymczasowe uszanowanie przez Moskwę ograniczonych polskich interesów na obszarach dawnej II RP. Nagrodą teoretyczną i nierealną gdyż w takiej sytuacji ta rzekoma „polska” strefa interesów byłaby i tak kontrolowana i manipulowana przez Moskwę w zależności od jej potrzeb, m.in. aby generować jeszcze większe napięcia w relacjach polsko-ukraińskich, polsko-białoruskich czy polsko-litewskich. Na końcu zaś zapewne i tak taka rzekoma strefa wpływów zostałyby zakwestionowana i odebrana naszym mocarstwowym pretendentom.

Jak widać po wydarzeniach ostatniego roku tzw. wspieranie polskości na Wschodzie i pamięci historycznej wobec Ukrainy oraz niechęć do podstawowych wartości Unii Europejskiej dominuje w aktualnej optyce rządzących nad strategicznym spojrzeniem geopolitycznym, co czyni podobny zwrot jeszcze bardziej prawdopodobnym.

Urabianie społeczeństwa

 

Koncepcja zapewne nie zostanie na razie potwierdzona ani oficjalnie ogłoszona w Polsce jako jednak jeszcze trudna do przełknięcia przez społeczeństwo polskie, a nawet część własnego elektoratu. Jednak gdyby kryzys wspólnoty atlantyckiej i europejskiej pogłębiał się, społeczeństwo systematycznie urabiane czarną propagandą antyeuropejską w publicznych mediach, mogłoby w przyszłości być już bardziej życzliwe dla takich koncepcji.

Tym bardziej, że już obecnie istnieje dość liczny elektorat ogarnięty stale pobudzanymi antyukraińskimi, antylitewskimi i antyniemieckimi resentymentami. Zatem rządzący wcale nie muszą obawiać się znaczącego spadku w sondażach poparcia w efekcie na razie cichego i milczącego, ale jednak wyraźnego „pożegnania Giedroycia”, jak określiła ten proces w styczniu 2017 roku Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz z Fundacji Batorego.

Co gorsza naszym żarliwie proamerykańskim politykom może się nawet wydawać, że taki zwrot w polskiej polityce zagranicznej nie musiałby wcale być niechętnie przyjęty w „nowym” Waszyngtonie, szczególnie za rok lub dwa, gdy administracja Trumpa być może zresetuje po swojemu relacje amerykańsko-rosyjskie.

Być może zakreślony powyżej scenariusz to jedynie nieuzasadnione wyciąganie analitycznych wniosków z polityki zagranicznej ekipy rządzącej Polską w warunkach negatywnych tendencji światowych i europejskich. Być może oni sami jeszcze nie widzą takiego jedynego logicznego końca swej destrukcyjnej, antyeuropejskiej polityki. Niestety jest to jedyne boleśnie logiczne wytłumaczenie ich posunięć, dla którego jedynym alternatywnym wyjaśnieniem byłby chaos, naiwność, życzeniowość i kompletna nieodpowiedzialność. Którą wersję wolimy?

Facebook Comments

***

Eastbook jest darmowy, ale jego tworzenie kosztuje. Wesprzyj nas poprzez przekazanie 1% podatku (KRS: 0000373492) lub wpłacenie darowizny na konto Fundacja Wspólna Europa, wydawcy portalu:

Tytuł przelewu: Darowizna na cele statutowe
Nr konta: 57 1750 0012 0000 0000 2701 8815 Raiffeisen Polbank
Fundacja Wspólna Europa, al. KEN 98/160, 02-772 Warszawa

Zdjęcie główne: Władimir Putin, źródło: Kremlin.ru, licencja CC BY 4.0
  • livejournal
  • vkontakte
  • google+
  • pinterest
  • odnoklassniki
  • tumblr
Antoni Podolski

Mgr historii Uniwersytetu Warszawskiego, stypendysta NATO, od ponad 25 lat zajmuje się praktycznie i analitycznie problematyką bezpieczeństwa narodowego ze szczególnym uwzględnieniem problematyki wschodniej, europejskiej i energetycznej. Były urzędnik państwowy, m.in. dwukrotny wiceminister spraw wewnętrznych i administracji odpowiedzialny za zarządzanie kryzysowe i ochronę granic; twórca i pierwszy dyrektor Rządowego Centrum Bezpieczeństwa. Były Sekretarz Programu dla Zagranicy Polskiego Radia; były Dyrektor Programowy i członek Zarządu Centrum Stosunków Międzynarodowych; były wiceprezes zarządu Polskiego LNG SA.

ZOBACZ WSZYSTKIE ARTYKUŁY