Polacy to alkoholicy, mają brudne mieszkania, odrażające obyczaje i pogardliwy stosunek do cudzoziemców. Taki rachunek wystawiła nam na łamach „Newsweek Polska” Pani Kateryna Panova, 27-letnia dziennikarka z Kijowa, która na miesiąc przyjechała do Warszawy by sprawdzić, jak żyje się tu innym ukraińskim imigrantom. Czy przedstawiła czytelnikom prawdziwy obraz rzeczywistości?
Link do tekstu w Newsweeku

Pani sprzątająca, graffiti, autor: bulent_yusuf, źródło: Flickr.com
Artykuł zatytułowany „Mop, który mówi” przedstawia historię pospolitego dziennikarskiego eksperymentu – autorka wciela się w rolę imigrantki i po trochu próbuje różnych form zarobkowania w Warszawie: sprząta mieszkania, zbiera truskawki. Łącznie przez miesiąc zarabia 851 zł, doświadcza prób molestowania seksualnego, uszczerbkowi ulega jej zdrowie i honor, a Polskę do końca życia kojarzyć będzie jako synonim piekła na ziemi. Ja zaś, znając naturę podobnych dziennikarskich chwytów, mam nieodparte wrażenie, że Pani Panova zobaczyła i opisała tylko to, co zobaczyć i opisać chciała. Ku uciesze redakcji „Newsweeka”.
Pierwszym i podstawowym błędem, jakim niewątpliwie obarczona jest wspomniana relacja, polega na braku rozróżnienia między problemami narodowymi a klasowymi. To, z jakim traktowaniem spotkała się dziennikarka zależy raczej od tego, za przedstawiciela której warstwy się podała niż od narodowości. Problem niskich zarobków, niegodziwych warunków pracy czy podłego traktowania przez pracodawców dotyczy w pierwszej kolejności nie Ukraińców ani Niemców, lecz po prostu nielegalnych imigrantów o niskich kwalifikacjach zawodowych, bez względu na to skąd przyjechali. Jeśli pracą na podobnych warunkach zechciałaby się zająć w Polsce Francuzka, z pewnością również nie uniknęłaby problemów. Polacy nie nienawidzą Ukraińców. Polacy, dokładnie tak jak wszystkie inne narody świata, w granicach swojego państwa mają ludzi biednych i bogatych. Bogatsi ludzie w Polsce (identycznie jak wszędzie indziej) często imają się nielegalnego zatrudniania tzw. „taniej siły roboczej” na nieuczciwych warunkach, podobnie jak „tania siła robocza” często na nieuczciwe warunki się niestety godzi. To smutne, choć prawdziwe i zupełnie naturalne prawa ekonomii, które nijak się mają do międzynarodowych animozji czy stereotypów.
Pani Panova zarzuca Polakom także schizofrenię, choć z jednej strony sama dumnie wskazuje fakt, iż ponad kilkanaście razy złamała polskie i unijne przepisy prawa, z drugiej zaś nie raczyła uznać, iż nielegalny charakter podejmowanej pracy miał decydujący wpływ na warunki socjalne i płacowe w jakich była zatrudniana. Nie po to mamy w Unii Europejskiej restrykcyjne przepisy dot. imigracji, aby Pani Panovej zagrać na nosie, lecz po to, aby gwarantowały nam godziwe warunki bytowania. Jeśli Pani Panova zdecydowałaby się na uzyskanie legalnego pozwolenia na pracę i każdorazowo domagałaby się spisania odpowiedniej umowy z pracodawcą, miałaby większą szansę na godne traktowanie i być może także na wyższe zarobki. A na pewno mogłaby liczyć na opiekę ze strony państwa w razie doznania uszczerbku na zdrowiu w czasie i z powodu wykonywanej pracy.
Nie zwrócono także uwagi na unikalne szanse, jakie polski rynek nauki i pracy daje ukraińskim młodym liderom. Nie wiem czy istnieje drugi kraj w Unii Europejskiej o tak bogatej ofercie stypendiów, programów edukacyjnych i wymian młodzieżowych skierowanych (tu uwaga!) szczególnie do Ukraińców. Hasło „Polska adwokatem Ukrainy w Europie” nie jest pustym frazesem. Rok rocznie tysiące młodych Ukraińców ze wschodu i zachodu kraju przybywają do Polski, by zdobyć tu wykształcenie fundowane przez polskich podatników, a następnie wrócić do Ukrainy i tam rozwijać nabyte w Polsce umiejętności. Polskie instytucje państwowe, organizacje pozarządowe a nawet prywatne firmy – wszyscy doskonale zdają sobie sprawę z wagi właściwego wykształcenia nowych pokoleń Ukraińców, i ani myślą o zatrudnianiu ich na czarno „na truskawkach”. Rok rocznie głowimy się tylko jak pozyskać kolejne fundusze dla nowych adeptów. Jeśli Pani Panova chciała sprawdzić jak żyje się w Warszawie Ukrainkom, to pragnąłbym zwrócić uwagę, iż wątek studentek i młodych liderek społecznych gdzieś Pani niefortunnie umknął.
Te, jak i wiele innych przekłamań w głównym artykule najnowszego wydania „Newsweek Polska” wskazują wyraźnie, iż jego teza została założona z góry. Polskę i Polaków po prostu należało ukazać w jak najgorszym świetle, bez względu na fakty. Jedyne pytanie, jakie pozostaje do rozgryzienia to: czemu? W jakim celu w polskiej (a nie ukraińskiej) prasie publikuje się artykuł o tym jak my, Polacy, traktujemy ukraińskie sprzątaczki (a nie np. studentki)? Ja mam swój typ. Na myśl jako pierwszy przyszedł mi incydent sprzed roku, kiedy to Michał Figurski i Kuba Wojewódzki publicznie obrazili ukraińskie sprzątaczki na antenie radia ESKA ROCK. Wydarzenie to szybko przerodziło się w skandal – interweniował nawet ambasador Ukrainy. Od tamtego czasu miejsce miała także szybka wymiana ciosów na linii Wojewódzki-Lis. Po tym jak „Newsweek Polska” zajął się szansami w polityce Wojewódzkiego, ten w trakcie audycji poddał pod rozwagę atrakcyjność medialną żony naczelnego „Newsweeka”. Póki co na tym stanęło, ale jak widać Tomasz Lis nie dał za wygraną i postanowił przywołać z pamięci opinii publicznej aferę z ukraińskimi sprzątaczkami w tle (jak podaje portal onet.pl, artykuł Panova sporządziła na zlecenie ”Newsweeka”). Być może to kwestia kilku dni, kiedy ktoś podetknie Wojewódzkiemu artykuł Panovej pod nos i powie: „patrz okrutniku, z kogo się śmiałeś”. W tej sytuacji może się okazać, że Pani Kateryna wystąpiła w roli oręża w dziennikarskich potyczkach. Ale żeby zdać sobie z tego sprawę, powinna posiąść odpowiednie, dziennikarskie kompetencje…
Brawo! Głos rozumu w całym tym absurdzie… Katerina przegięła …..
Mam nieco inne odczucia. Moja rodzina, zatrudniała wielokrotnie kobiety z Ukrainy, ale nie jako sprzątaczki, tylko opiekunki. Ich wrażenia z pobytu i pracy były na pewno pozytywne, ale mówiły o przypadkach nieprzychylnych, szczególnie wyzysku lub traktowania „z góry”.
Ten artykuł nie mówi wcale o Ukraińcach czy o imigrantach w Polsce, ale o „Polakach-lemingach” lub podobnych, którzy mieszkając w dużych miastach, typu Warszawa czy Gdańsk, zarabiających na tyle, że stać ich na wynajmowanie sprzątaczki do sprzątania, zachowują się podobnie jak ludzie z krajów zachodnich, których się w Polsce krytykuje. Jest taka mądra prawda – krytykujesz innych, ale zacznij od samokrytyki.
To co pisze autor o „szansach w Polsce” to jakaś komedia. Jedynie założenie własnej działalności i kombinowanie, ratuje człowieka od losu, parobka lub szczura w wyścigu szczurów. Ludzie masowo emigrują z kraju, który nie tylko nie jest liderem w Europie Środkowo-Wschodniej, ale jest bardziej zacofany ekonomicznie od wyśmiewanej do niedawna, w Polsce, Rumunii. Dane dotyczące innowacji czy konkurencyjności polskiej gospodarki są porażające – Polska bardziej nadaje się do Unii Celnej z Rosją i Białorusią, niż do Wspólnego Rynku. Polska jest dzisiaj hamulcowym Europy Środkowo-Wschodniej. Wielce współczuje ludziom z takich krajów jak Ukraina, Białoruś, Mołdawia czy Gruzja, że są skazani na takiego, pożal się Boże, „adwokata” jak Polska. Dobra rada dla Ukraińców czy Białorusinów – poszukajcie sobie innego adwokata, bo ten poprowadzi was na szafot, zamiast na wolność.