Paweł Jarosz zastanawia się, na ile dyskusje w mediach prasowych i internatowych odzwierciedlają faktyczną wiedzę na temat Wołynia. Czy opinie wypowiadane na forach są reprezentatywne i porządne? Czy kwestia wołyńska powinna być dyskutowana w zaciszu gabinetów historyków?
– O jejku… Bracia Polacy, „polskie korzenie” Janukowycza to żaden powód do dumy narodowej! Zapomnieliśmy już Marksa, a on niegdyś dobrze powiedział: lumpen nie ma ojczyzny!
W ten oto krótki i dosadny sposób Oksana Zabużko, znana ukraińska pisarka, autorka m. in. wydanego w Polsce w zeszłym roku „Muzeum porzuconych sekretów”, skomentowała inicjatywę autorów portalu internetowego polskinetwork.org. Przygotowany przez tę organizację spis „Znanych Polaków i osób polskiego pochodzenia” wprawił w niemałe zdumienie sporą część społeczeństwa ukraińskiego, w tym również wielu ludzi kultury. Pisarz i publicysta Andrij Bondar na swoim facebookowym profilu napisał:
– Bracia Polacy, chyba już nie macie innego wyboru. Prosimy uprzejmie o zabranie tego Polaka gdzieś do Piotrkowa Trybunalskiego lub do Kielc. Majdanek, Oświęcim też się nadają jak najbardziej. Nam już nie jest potrzebny.
W komentarzach do obu pisarskich not nie brakuje próśb o przygarnięcie naszego nowego krajana, jego jak najszybszą repatriację i zatrzymanie u siebie raz na zawsze.
Ale z drugiej strony, czemu by nie? Odchowany i wykształcony – szczycący się tytułem profesora, co więcej, legitymujący się (według portalu) Babcią z Warszawy (chociaż jak uczy nas historia, pochodzenie dziadków o niczym nie świadczy). Wydawać by się mogło – idealny kandydat na Polaka. Wbrew logice, sprawa ta nie odbiła się jednak szerokim echem w polskich mediach. Nic, zero odzewu. Czyli całkiem odwrotnie jak u naszych wschodnich sąsiadów. O inicjatywie twórców strony pisały największe ukraińskie portale, które szczególnie upodobały sobie zdanie podsumowujące notkę o Janukowyczu, mówiące, że „jest przeciwnikiem nadania uprawnień kombatanckich partyzantom z UPA i OUN”. Ktoś niewtajemniczony w propolski kurs polityki zagranicznej prezydenta mógłby nawet pomyśleć, że jest to jedyny powód umieszczenia go na tej zaszczytnej liście (co też i sugerowali ukraińscy internauci):
– Dla Tych Polaków najważniejsze jest to, że Janukowycz jest „przeciwnikiem nadania uprawnień kombatanckich partyzantom z UPA i OUN”. To już wystarczający powód, aby nazwać zarówno naukowcem, jak i profesorem ekonomii i prawa.
Z tym propolskim kursem to oczywiście kiepski żart, podobnie jak jest nim sam Janukowycz, nie tylko jako Polak, ale również jako ukraiński prezydent. Jednak zdaje się, że twórcom strony sprawia niewysłowioną radość dorzucanie do pieca międzynarodowej wrogości, w którym i tak już od lat huczy.
Wielu niestety daje się złapać na te stare jak świat sztuczki. Nawet jeżeli przywołane na początku słowa pisarzy miały charakter ironiczny, to już wśród samych komentarzy często padały określenia: Polacy, Oni, Sąsiedzi, umieszczane najczęściej w zdecydowanie negatywnym i ironicznym kontekście. Indywidualna inicjatywa polskiej strony internetowej urosła nagle do rangi inicjatywy państwowej, pod którą brakowało tylko podpisu premiera i prezydenta.
Rodzi się zatem pytanie, skąd na Ukrainie taki wielki odzew, dlaczego zrobiło się tyle szumu wokół, w gruncie rzeczy, dosyć niszowego internetowego projektu?

Sptokanie Forum Polsko-Ukraińśkie, źródło: pawelzalewski.eu
Odpowiedź jest zaskakująco prosta – na horyzoncie nie widać żadnych innych konkretnych, oddolnych inicjatyw. Społeczeństwo, karmione tematami zastępczymi, o palących problemach, do których bezsprzecznie należy rozwiązanie kwestii wołyńskiej, przypomina sobie tylko przy okazji drugorzędnych artykułów prasowych, czy chwytliwych projektów jak lista polskinetwork.org. Naukowe dyskusje toczone przez historyków, jak bardzo nie byłyby przełomowe, śledzi jedynie wąskie grono zainteresowanych. W żaden sposób nie mogą zmienić stanowiska przeciętnego Ukraińca bądź Polaka.
Facebookowy profil projektu „Pojednanie przez trudną pamięć. Wołyń 1943” – polsko-ukraińskiej akcji polegającej na zbieraniu relacji świadków, opowiadających historie ratowania Polaków przez Ukraińców i Ukraińców przez Polaków, polubiło do tej pory 207 osób. Patrząc obiektywnie, inicjatywa ta z łatwością mogłaby stać się początkiem nowego otwarcia w sprawie wołyńskiej. Nic z tych rzeczy. Bohaterowie wyłowieni z morza nieludzkich zachowań i krańcowego zezwierzęcenia lat wojennych nie są niestety ciekawym materiałem na newsa. Temat Wołynia wraca najczęściej w kontekście wydarzeń, które raczej rujnują dialog, niż go wzmacniają i rozwijają: wybryków naukowych jednego czy drugiego profesora, akcji jednej czy drugiej grupy nacjonalistycznej. Przemilczane są natomiast inicjatywy, które mogą przynieść realną korzyść obustronnym stosunkom. Nie wszystko muszą załatwiać między sobą politycy. Nie wszystko należy zostawiać w gestii naukowców.
Facebook może posłużyć czasami za modelowe zwierciadło, w którym idealnie odbijają się poglądy przeciętnego użytkownika Internetu, a więc w tzw. realu statystycznego obywatela. Chyba tylko nieliczni z udzielających się w dyskusji, toczonej pod komentarzami Zabużko czy Bondara, mieli okazję, aby zagłębić się w spory dzielące polsko-ukraińskie środowisko naukowe. Czy ktoś z nich śledzi trwającą obecnie małą wojenkę na linii Wołodymyr Wiatrowycz-Grzegorz Motyka, gdzie ukraiński naukowiec, autor krytykowanej niemiłosiernie przez polskich historyków „Drugiej wojny polsko-ukraińskiej 1942-1947”, stara się odpierać zarzuty polskiego naczelnego specjalisty od Wołynia. Liczba miejscowości objętych wyniszczeniem, znaczenie dla UPA frontu polskiego, istnienie bądź brak rozkazu o „zniszczeniu ludności polskiej”. Wszystkie te ważne kwestie, które bezspornie należy rozwiązać, tracą na znaczeniu w zderzeniu z listą umieszczoną na pierwszym lepszym portalu internetowym. Wszystkie konferencje, panele, stypendia i książki nie wytrzymują starcia ze spisem nazwisk stworzonym w kilka godzin przez grupę kilku zapalonych narodowców.
Oddźwięk wywołany pojawieniem się listy znanych Polaków jest jednym ze znaków, że polityka nawiązywania dialogu pomiędzy polskim i ukraińskim społeczeństwem, w jej dotychczasowym kształcie, znalazła się niestety w ślepym zaułku. Przeciętnego człowieka bardziej zainteresuje dzisiaj widok Janukowycza przystrojonego, na złość Ukraińcom, w strój krakowski, niż skomplikowane naukowe wywody. Głównym celem dla wszystkich powinno być odnalezienie nowego podejścia, dzięki któremu, korzystając z merytorycznych, ale zarazem relatywnie prostych sposobów, będzie można bezpośrednio trafić do masowego odbiorcy.