„W Azerbejdżanie wszyscy mają wolny dostęp do internetu” – twierdzą osoby związane z rządem. „Blogerzy siedzą w więzieniu, a ludzie boją się komentować na Facebooku” – mówią niezależni dziennikarze i aktywiści społeczni. Fakt, że tegoroczna edycja Internet Governance Forum odbywa się w Baku, budzi powszechne kontrowersje.

Prezydent Ilham Alijew (na zdjęciu) twierdzi, że w Azerbejdżanie nie ma problemów z wolnością słowa źródło: president.az
Internet Governance Summit (IGF) to coroczna impreza poświęcona rozwojowi internetu, której celem jest wzmacnianie dialogu pomiędzy społeczeństwem obywatelskim, biznesem oraz sferą polityki. Wydarzenie finansowane przez ONZ, w tym roku odbywa się w Azerbejdżanie. Osoby zaangażowane w organizacje IGF na pytanie o powód decyzji odpowiadają dość prozaicznie: „Żaden inny kraj się nie zgłosił”. Tylko przedstawiciele Baku zobowiązali się do wyłożenia odpowiedniej sumy pieniędzy na współorganizację.
To symptomatyczne. W Baku co chwila odbywają się międzynarodowe konferencje. W trakcie Internet Governence Forum, równocześnie odbywają się wielkie targi technologiczne, a za kilka dni zacznie się międzynarodowe spotkanie dotyczące znaczenia „klasy średniej”. Pracownica Ministerstwa Komunikacji pytana o częstotliwość wydarzeń o randze międzynarodowej, stwierdza, że „tu cały czas się coś dzieje”.
Arzu Geybulla, popularna blogerka mieszkająca w Turcji twierdzi, że władze mamią Zachód swoją historią sukcesu oraz pozorami otwartości. Za pieniądze, wikt i opierunek, odwraca się uwagę „zachodnich demokracji” od aktywistów społecznych, którzy za sprzeciw przeciwko władzy wyrażany w internecie, odsiadują kilkuletnie kary więzienia. W inauguracyjnym liście prezydenta Ilhama Alijewa do uczestników forum, odczytanym przez Ministra Komunikacji, usłyszeliśmy zapewnienia o panującej w Azerbejdżanie wolności słowa, zarówno w wersji offline, jak i online. W opinii prezydenta, jego naród cieszy się wszelkimi swobodami w użyciu internetu.
Wątpię, żeby ok. 1000 uczestników forum, ludzi zaangażowanych w rozwój internetu na całym świecie, uwierzyło w narracje tworzoną przez specjalistów od PR-u pracujących dla władzy. Wierzę, że te kilka dni rozmów podczas IGF (wydarzenie rozpoczęło się dziś i potrwa do piątku 9 listopada) pomogą stworzyć pozytywny ferment wokół tematu wolności słowa w tej części świata. W dniu rozpoczęcia forum, angielski Independent oraz polska Gazeta Wyborcza opublikowały list blogera Emina Milliego do prezydenta Ilhama Alijewa. Przeczytajmy uważnie racje przedstawiciela narodu azerbejdżańskiego i pozwólmy sobie na pewną refleksję: znamy te emocje, ton i argumentację z czasów, gdy polscy opozycjoniści domagali się wolności słowa od władz w Warszawie i Moskwie. Problemy Azerbejdżanu powinny być nam bardzo bliskie.
Za odpowiednią kwotę, lub kontrakt naftowy Europejscy Politycy potwierdzą… "TAK, AZERBEJDŻAN TO KRAJ DEMOKRATYCZNY, A LUDZIE MAJĄ SWOBODNY DOSTĘP DO INTERNETU I MOGĄ SWOBODNIE WYRAŻAĆ SWOJE OPINIE".
Problem w tym, że Europie nie zależy np. na losach blogerów odbywających kare więzienia za wyrażanie opinii. Europa takie zjawiska traktuje po prostu jako karty przetargowe, na zasadzie "możemy o tym nie mówić, ale coś w zamian".
Jeśli chodzi o Azerbejdżan, to Europa nie raz już pokazała, że te standardy o których mówi, można kupić…PO PROSTU.