Z zespołem Eurobusa spotkam się dopiero jutro w Armiańsku. Póki co, podzielę się kilkoma spostrzeżeniami, które przyszły mi do głowy na trasie Medyka – Chersoń, w związku ze zbliżającymi się Mistrzostwami Europy w Piłce Nożnej.
Polsko-ukraińską granicę w Medyce, ostatnio przekraczałem ponad rok temu. I co się zmieniło? Prawie nic. Polskie służby są uprzejme tylko dla „swoich” i vice versa, ukraińscy celnicy zdobędą się na uśmiech tylko dla przekraczających granicę Ukraińców. W kolejce do odprawy panuję klimat uszczypliwości i podkładania sobie min, oczywiście z podziałem stron na dwie narodowości. To akurat jeszcze nie problem w kontekście zbliżającego się Euro 2012, bo podejrzewam, że kibice z Zachodu nie będą przekraczać granicy pieszo. Jednak przydałyby się szkolenia dla służby celnej, jeśli nie z multikulturowej tolerancji i dobrego sąsiedztwa, to przynajmniej z profesjonalnej i bezstronnej obsługi petentów.
Bezpośrednio mistrzostw dotyczy droga, która prowadzi z granicy do Lwowa. To już może być za dużo dla przykładowego niemieckiego kibica, który swoim mercedesem wjedzie na te wertepy. Pewnie wybierając się na mistrzostwa do Polski i Ukrainy będzie gotowy na wiele, ale czy na takie drogowe katusze? Śmiem wątpić. Do pierwszego gwizdka pozostał już tylko rok, a na tej fatalnej drodze nie widać nawet początków pracy. Jeszcze gorzej sytuacja wygląda w okolicy lwowskiego dworca, gdzie na krzywych kocich łbach można nieźle wyrżnąć, a prowadząc samochód już doszczętnie stracić cierpliwość. Jasne, że urokliwe uliczki Lwowa i tamtejsze piękne kamienice zrekompensują każdy trud, ale patrząc z perspektywy przeciętnego kibica może to wyglądać inaczej. Ktoś, kto Ukrainą się nie interesuję, a przyjedzie po prostu odpocząć i dobrze się bawić, może załamać się jeszcze zanim zakocha się we lwowskiej operze, czy rynku.
Sprawa trzecia to koleje, a dokładniej dworce kolejowe. A jeszcze dokładniej dworzec kolejowy we Lwowie. Możliwe, że jestem odporny na sposób prezentowania rozkładu jazdy pociągów, bo jeszcze nigdy nic z tego nie zrozumiałem. Mogę jednak podejrzewać, że nie tylko ja mam z tym problem. Weźmy znów tego przykładowego Niemca, który nie mówi ani po polsku, ani po rosyjsku. Jak on się biedny dogada z tą Panią za okienkiem, która nie dość, że nie zna angielskiego, to jeszcze jest wiecznie obrażona (to w pewnym stopniu także problem polski i jeszcze te nasze spóźnienia!). A jak przez przypadek trafi mu się plackart, bo nie wiedział co bierze, to do Kijowa na mecz przyjedzie cały siwy.
Może się mylę. Może przez ten rok wszystko się zmieni, a na okres mistrzostw dokona się zbiorowa mobilizacja. Na twarzach celników i kasjerek pojawią się uśmiechy, drogi się wyrównają, a dobrze zorganizowane Euro przypieczętuje ukraińską akcesję do UE. To wszystko jest możliwe, ale na stan obecny, chciałbym usłyszeć od ludzi zaangażowanych w przygotowania (polscy i ukraińscy politycy, urzędnicy miejscy, NGO-sy), na jakim etapie znajdują się pracę i co jest planowane na ten ostatni rok. Tymczasem podczas relacji z podróży Eurobusem postaram się systematycznie wracać do wątków zbliżającego się Euro 2012.
P.S. Dla czystego relaksu, wklejam poniżej, zupełnie nie związane z tematem zdjęcie pierwszych wielbicieli opalenizny na plaży w Odessie: